Miasteczko Dayton w stanie Tennessee, 1925 rok. Charles Anderson jest młodym reporterem, który pracuje w tygodniku prowadzonym przez jego ojca. Mężczyzna czuje się jak w pułapce i ledwo wiąże koniec z końcem. Swoją szansę na przebicie się do dziennikarskiej pierwszej ligi dostrzega w procesie, w którym przedmiotem sporu jest prawo do nauczania w szkole teorii ewolucji. Charles nawiązuje kontakt z jednym z najbardziej wyrazistych i wpływowych publicystów Ameryki, Menckenem. Dzięki jego pomocy dostaje dostęp do tzw. "sprawy stulecia".
Nie miałem okazji go obejrzeć, ale może być interesujący. Lubie filmy w których jednym z głównych wątków jest dynamiczny i sprawnie zobrazowany proces sądowy w sprawie o ciekawej tematyce. Myśle, że warto zalukać :)
Niestety proces sądowy był bardzo słabo pokazany, film jest bardziej smętną opowieścią o miłości i strasznie stronniczy.
W tym że obrońcy darwinizmu pokazani są jako kłamcy, nieludzcy i wstrętni ludzie. Proces sądowy jest tylko wymówką do pokazania ewolucjonistów jako rozwiązłych pijaków i niemoralnych osobników.
Nie odniosłem takiego wrażenia.Jeśli już to wg mnie chrześcijański punkt widzenia był przedmiotem krytyki jako obskurancki...I pomyśleć,że oglądaliśmy ten sam film a wysnuliśmy dwa przeciwstawne wnioski.To nie zarzut,konstatacja taka...
Od kiedy? Chrześcijański mówi: człowiek został stworzony przez Boga, zaś ewolucyjny: człowiek wyewoluował z pramałpy. Gdzie tu jest zatem element w którym się zgadzają?