Wspaniały, znowu allenowski film Allena. Film jak grecka tragedia. Belushi rewelacyjny.
Nie lubiłem filmów Allena i zbyt wielu nie widziałem, ale ten miał "to coś". Może dzięki grze aktorskiej (Jim i Kate). Mam wrażenie, że wiadra pomyj, są wylewane na ten film przez ludzi, którzy traktują Allena, jak gościa od rozrywkowych filmów z ciekawymi tekstami do cytowania. Lekko, łatwo i przyjemnie, niekoniecznie do końca zrozumiane, ale zaliczone odhaczone. Z drugiej strony ludzie, którzy nie mogą znieść jakiegoś odstępstwa od normy.
Nie jestem fanem Allena, nie wiem czy będę, ale film był więcej niż OK.
Ale ładnie ubrałeś moje myśli w słowa. :)
Zgadzam się w całej rozciągłości!
A film dopiero zobaczę; na daną chwilę podobało mi się, co Kate i Graham opowiadali o produkcji w Graham Norton Show.
Pozdrawiam. :)
Właśnie wróciłam z kina. Zagrane pięknie! Oświetlone jeszcze cudniej, podobnie kiedy idzie o kolory, kadry, pracę kamery - te długie ujęcie pod koniec! Bardzo dobry film. Fabularnie bez zaskoczeń, ale też nie o niespodzianki tutaj chodziło.
Lepiej bym tego nie ujęła. Prawda w całej swej rozpiętości. A film rewelacyjny, bardzo mocna 7. Teatralny, ale nienprzesadzony i jak ktoś niżej napisał świetna gra świateł i kolorów
Chyba na innym filmie byłem. Banalny, źle zgrany, powtarzalny. Ten film tylko Kate ratuje... choć i ona nie wiem jakim cudem miałaby do oscara nominację zdobyć. No chyba, że film oże być do bani, byle o oświetleniu móc pogadać... ;)
Zgadzam się w 100%, mnie momentami nawet Kate męczyła swoimi krzykami i wręcz histerycznym zachowaniem..
No i taka była właśnie jej rola... Rozchwianej denerwującej kobiety, pragnącej się znaleźć w centrum uwagi. To, że film nie miał porywającej fabuły i 400 wątków, nie oznacza, że jest zły. Podobnie jak to, że nie jest jednym z najlepszych Allena. To kwestia odbioru i tego czy oceniasz techniczne wykonanie, czy subiektywne odczucia -rzecz gustu. A o gustach się nie dyskutuje :)
Był prosty, dość lekki, czasem takich filmów potrzeba. I na pewno milion razy lepszy niż "O północy w Paryżu"...
Zagrany bardzo źle, zawodzi WINSLET, BELUSHI, przeraża TIMBERLAKE. Pseudointelekt WOODY ALLENA jest nie do akceptacji w tym wykonaniu. O ile zdrzają mu się rewelacyjne filmy (ROSE OF CAIRO, czy MIDNIGHT IN PARIS), to "KARUSELA" to jakaś porażka rozumu (po prostu). ALLEN próbuje pokazać nam, co mu się wydaje, jak chodzi o JEGO wersję starożytnej tragedii, miesza gdzieś z wesołym miasteczkiem Hamleta, Ofelię, Edypa, może i Antygonę.... Próbuje zrobić z filmu kiepski teatr, gdzie chyba nikt nie prowadzi aktorów. Filmowo - banał i porażka, zjawiskowo - nietrafiony pomysł na zrobienie współczesnej tragedii na bazie klasyki teatru. Całość do momentu porwania CAROLINE wygląda jak "TRUDNE SPRAWY" z komercyjnej TV, co jest dla mnie kompletnym upadkiem jakości Allena i jego pomysłów.
Ja zawsze bylam wielką entuzjastką Allena, ale z każdym ostatńim filmem tracę szacunek... on je ewidentnie kręci dla kasy. Mój mąż zwykł mówić, że filmy Allena nie mają finału i są o niczym. No cóż, 10 lat temu kłóciliśmy się o to, teraz muszę powiedzieć, że przewidział...
W Wonder Wheel nie ma NIC porywającego. Jakże daleko Allen odbiegł od czasów "Przejrzeć Harrego", czy choćby "Blue Jasmine", ktora byla jego ostatnim porządnym fimem. Lepiej, żeby już nic nie kręcił i odszedł zapamiętany jako twórca naprawde świetnych filmów, a nie niechlujnych gniotów.
Argument, że ktoś pracuje dla kasy jest zabawny choć wcale nie śmieszny. Już się nie będę dopytywał ilu reżyserów pracuje nie po to aby także zarobić.
Natomiast zastanawiam się nad ewolucją od entuzjazmu do utraty szacunku. Bo to się rzadko zdarza. Mnie jego filmy zawsze się podobały choć oczywiście dostrzegam, że nie wszystkie są bardzo dobre. I z każdym kolejnym odczuwam mniejsze lub większe rozczarowanie, że nie dorównują najlepszym. Ale, że film Allena jest o niczym?! Ponadto skoro mąż przewidział - co przewidział? Finał w filmach za 10 lat?
Cóż, dobrze, że ludzie w małżeństwie już się nie kłócą ale jeśli ktoś z entuzjasty może zmienić człowieka na tak stanowczego krytyka swoich poprzednich poglądów - to na pewno ma jakieś inne zalety :-)
Czy filmy sie kreci dla kasy? Vega na pewno. Ale wydaje mi się, że naprawde dobry film nie jest kręcony z myślą o pieniądzach, a już na pewno nie tylko. Natomiast Allen ewidentnie ostatnio nie bardzo ma pomysły na swoje filmy, a rodzinę trzeba utrzymać... Zresztą, nie interesuje mnie aż tak bardzo jego motywacja, tak jak Ciebie w sumie nie powinna interesować ewolucja moich uczuć w stosunku do Allena oraz stosunków rodzinnych
Nadal mnie nie interesuje; użyłem tego w dyskusji tylko dlatego, że sama użyłaś tego na publicznym forum, to chyba oczywiste.
Przeważnie każdy pracuje dla zarobku, chyba nie ma sensu nad takim banałem dyskutować.
Zdaje się, że ostatnio Allen z innych powodów nie będzie już zajmował się filmami.
Dla mnie Allen byl Artystą, teraz stał się rzemieślnikiem, żeby nie powiedzieć majstrem przy taśmie.
Ale jestem ciekawa, co Ciebie urzekło w tym filmie, mocno go bronisz, więc coś musialo.
Ja ten film - jak ostatnie filmy Allena - obejrzałem w kinie pierwszym dniu wyświetlania. To było ponad pół roku temu. Oceniałem na bieżąco, na gorąco. Zatem wtedy urzekła mnie właśnie typowo allenowska opowieść, nieuchronność nadciągających zdarzeń, uczuciowe szamotanie się Ginny, niechlujność steranego problemami życia Humpty'ego. Po prostu byłem zadowolony, że oczekiwane emocje z kolejnego filmu Allena spełniły się. Nie nazwałbym tego urzeczeniem.
A nazajutrz już czekałem na następny jego film.
No niestety nie mogę edytować wypowiedzi; powyższe "nie nazwałbym tego urzeczeniem" pozostało mi z nieumiejętnej edycji dłuższego, niepotrzebnie złożonego zdania.
A według mnie to film wybitnie nie Allenowski! Bo co on ma wspólnego z takimi obrazami jak Zelig, Bananowy Czubek, czy mój ulubiony Miłość i Śmierć? Stylem przypomina mi nawet wczesnych braci Cohen.